Aparat nienależący do Evity

Koncepcja lustrzanki dwuobiektywowej (Twin-Lens Reflex) pojawiła się jeszcze w dziewiętnastym wieku, jednak dopiero zaprezentowanie w 1929 roku przez firmę Franke & Heidecke pierwszego modelu aparatu Rolleiflex spowodowało, że konstrukcja tego typu na wiele lat stała się, jeżeli nie głównym to na pewno jednym z podstawowych rozwiązań stosowanym dla kamer średnioformatowych. Stwierdzenie, że Rollei stanowił inspirację jest nie wystarczająco mocnym postawieniem sprawy ponieważ większość konstrukcji oferowanych przez różnych producentów prawie dokładnie kopiuje mechaniczne rozwiązania oryginału od czasu do czasu dodając coś od siebie. Zasadniczo jednak zmienia się tylko klasa optyki i jakość wykonania. Były więc TLRy toporne, jak polski Starta 66 czy radziecki Lubitel, nieco lepsze, w postaci czechosłowackiego Flexareta i japońskich Minolt Autocord czy Olympusów Flex, dobre, vide Rolleicord, i doskonałe, tak jak wspomniany już, Rolleiflex. Warto też wspomnieć, że od czasu do czasu trafiła się udana wariacja na temat i tu moim zdecydowanym faworytem jest Mamiya serii C.

Po tym bardzo krótkim wstępie historycznym przyszedł czas na przyjrzenie się aparatowi mojej żony. Yashica D, to czwarta, po, jak łatwo zgadnąć, modelach A, B i C, generacja TLRa produkowana przez ten japoński koncern. Była wytwarzana ponad piętnaście lat od roku 1958 do 1974. Większość konstrukcji tego typu ma obiektywy o ogniskowej w pobliżu 80mm. Tu jest nie inaczej. Pierwotnie optyka to tryplet Yashicor 80mm o jasności 3,5 w późniejszym czasie zastąpiony Yashinonem o takiej samej ogniskowej i jasności ale opartym na formule Tessara. Stosunkowo ciemną matówka usiłowano wesprzeć od pewnego momentu produkcji zwiększając jasność obiektywu celowniczego z 3,5 do 2,8. Obiektyw osadzony był z migawce Copal MXV o zakresie czasów od 1 do 1/500 sekundy oraz B. Naciąg filmu wyposażono w automatyczną blokadę i licznik wykonanych zdjęć, ale niestety nie był on sprzężony z migawką. Warto więc wyrobić sobie, korzystając z tego aparatu, odruch przewijania filmu zaraz po zrobieniu zdjęcia i naciągania migawki zaraz przed wykonaniem fotografii, co ratuje nas tak przed podwójną ekspozycją jak i przypadkowym wyzwoleniem w trakcie transportu. Ostrość ustawia się zmieniając położenie całej przedniej sekcji aparatu wraz z zamontowanej w niej optyką z użyciem pokrętła opatrzonego skalą metrową i stopową oraz oznaczeniami zakresów głębi ostrości. Minimalna odległość ostrzenia to jeden metr, ale robiąc zdjęcia z tak bliska należy pamiętać o błędzie paralaksy inaczej czekają nas ucięte czubki głowy w przypadku zdjęć portretowych. Synchronizacja migawki poprzez gniazdo PC z lampą błyskową jest w pełnym zakresie czasu dla lamp spaleniowych (ustawienie M dla migawki) i tylko do 1/60 sekundy dla pozostałych (pozycja X). Jest też pokrętło ustawienia czułości, ale nie służy do niczego poza wsparciem pamięci fotografa. Ten aparat nie posiada światłomierza, bo takie udogodnienie pojawi się w następcy w postaci Yashici 124. Ustawione pokrętłami znajdującymi się po bokach optyki parametry ekspozycji w postaci czasu i przysłony widoczne są w okienku znajdującym się ponad obiektywem celowniczym. Miejsce idealne biorąc pod uwagę fakt, że z aparatu korzystamy patrząc od góry w kominek. Sam aparat jest całkiem solidnie wykonany, cały metalowy, ale dość lekki i poręczny. Rozmiary, szczególnie w porównaniu z średnioformatowymi lustrzankami jednoobiektywowymi, są nieduże. Pomijając ciemną matówkę, tu czasem pomaga lupka, i brak podglądu głębi ostrości, komfort fotografowania jest nie najgorszy o ile nie zamierzamy uprawiać fotografii sportowej. W okresie początkowym, jeżeli nie korzystało się wcześniej z aparatów posiadających kominek, trzeba się też przyzwyczaić do lustrzanego odbicia obrazu widzianego na matówce. Co do samego obrazu to Yashikor mimo, że nie należy do najostrzejszych to daje całkiem przyjemny obraz. Wprawdzie w pełni otwarty ma pewną winietę, która w niektórych sytuacjach może stać się zauważalna, oraz charakterystyczny, kręcony bokeh. To ostatnie niektórzy lubią inni nie, ale o gustach…

Kończąc tę opowieść wspomnę, że parę lat temu Świat obiegła wiadomość, że na aukcji zostanie wystawiony aparat, który należał do Evity Peron. Była to właśnie Yashica D. Problem polegał jednak na fakcie, że w czasie gdy wprowadzono ten model do produkcji Evita nie żyła już od sześciu lat. Dom aukcyjny sprostował informację wskazując, że właścicielem był mąż argentyńskiej gwiazdy – Juan. Czy tak było faktycznie źródła milczą.