Mam problem z… Pyrkonem. Chociaż może, raczej ze sobą. Pozwólcie, że wyjaśnię. Pyrkon stał się naj. Stał się przez ostatnie lata największym konwentem w Polsce, ale też najtłoczniejszym. Ostatnia edycja była rekordowa i na targi zawitało ponad sześćdziesiąt sześć i pół tysiąca uczestników. Miejscówka, mimo ponad dwudziestu hektarów terenu i dziesiątek tysięcy metrów kwadratowych powierzchni hal, pękała w szwach. Spowodowało to, że organizatorzy postanowili wprowadzić limit ilości biletów i karnetów dostępnych w ramach kolejnej edycji. Doskonale to rozumiem, bo wiąże się to z kwestiami zarówno bezpieczeństwa, jak i logistyki. Konieczne jest tutaj branie pod uwagę również faktu, że pogoda we wszystkich edycjach pocovidowych była wręcz idealna, co powodowało, że duża część uczestników bawiła się na terenach otwartych. Trudno mi sobie wyobrazić co działoby się w halach gdyby nagle przyszła ulewa. Ograniczenia w liczbie biletów oznaczają tylko tyle, że będzie trzeba nabyć je z wyprzedzeniem, co i tak duża cześć osób czyniła. Teraz zrobią tak wszyscy. Witaj jeszcze dłuższy kolejkonie!
Pyrkon to też najbogatszy program. Setki prelekcji, paneli, spotkań, zdjęć z gwiazdami, autografów, koncerty na kilku scenach, dziesiątki warsztatów, maskarada i „poboczne” konkursy cosplay, i niezliczona liczba wydarzeń w ramach grodu inicjatyw fanowskich. Dla mnie to oznacza to największe wyzwanie, bo jakbym się nie zabierał za planowanie co chcę zobaczyć zobaczyć i zrobić to i tak ostatecznie okazuje się, że najzwyczajniej w świecie, całkiem sporo punktów programu mnie ominie. Tabela programowa, PyrKonwencik (lub Konwencik) ułatwiają zadanie, ale nadal przydałby się zmieniacz czasu, bo dużo wydarzeń dzieje się równolegle. Pojawiają się bolesne kompromisy i to poczucie, że można było wybrać inaczej. Boli mnie też czasem fakt, że na wiele wydarzeń możliwe jest dostanie się po odstaniu/odsiedzeniu godziny, a czasem i więcej, w kolejce. Tak wiem, że można w niej prowadzić życie towarzyskie z nowo poznanymi towarzyszami niedoli, ale świadomość, że w tym czasie rozgrywają się inne, atrakcyjne zdarzenia, jednak kłuje jak drzazga w małym palcu u stopy. Trochę pomagają tokeny, ale, po pierwsze jest ich za mało, po drugie nadal nie dają, poza małymi wyjątkami, gwarancji wejścia. Warto pamiętać, że na część koncertów, konkursów i wydarzeń token pozwala na wcześniejszą rejestrację, ale tu jest też ale. Często ograniczona pula, duża ilość chętnych i problemy techniczne związane z niewystarczającą wydajnością systemu powodują, że pozostajemy bez zarezerwowanego wejścia i musimy swoje odstać, czy wręcz obejść się smakiem, jak to miało miejsce z wiedźmińskim koncertem rocznicowym, który był w całości tokenowany. Niemniej jednak „czapki z głów”, bo organizatorom z roku na rok opanowanie czasoprzestrzeni konwentu udaj się coraz lepiej.
Pyrkon to też najbardziej oczekiwane wydarzenie fandomowe w roku. Otwarcie sezonu letniego z przytupem. Trzy dni karnawału, w którym wszystko robi się na maksa i po którego zakończeniu pojawia się największe uczucie pustki. Całe szczęście za chwile zapełnia je planowanie udziału w kolejnych konwentach, a tych liczba już znacznie przekroczyła poziom sprzed pandemii, i paralelne snucie planów na następną edycję.
I może wcale to nie jest tak, że mam problem z Pyrkonem. To raczej Pyrkon ma problem ze mną, bo uparcie próbuję być w trzech miejscach naraz, zamiast po prostu dać się ponieść temu festiwalowemu chaosowi.
Tradycyjnie wrzucam zdjęć parę.














































































































































