Powiększalnik wielkoformatowy DIY #1

Stało się. Masz aparat wielkoformatowy. Przyjmijmy, że to skromne 4×5 cala. I co dalej? Nie ma wątpliwości, że używanie tego typu sprzętu analogowego wiąże się ze znaczenie większymi kosztami niż ma to miejsce dla mniejszych formatów. Można by rzec, że koszty rosną proporcjonalnie do powierzchni materiału światłoczułego.

Wyposażenie ciemni w sprzęt umożliwiający samodzielne wołanie to krok pierwszy. Ok, udało się. Wprawdzie na etapie zakupu aparatu wykosztowałeś się dodatkowo na obiektyw lub dwa, kilka kaset, światłomierz, lupkę, może rollback, ale wychodząc z założenia, że „mieć na wóz to mieć i na konie”, kupujesz koreks. I nie będzie to najtańszy, przeciekający Krokus, bo się nie nadaje. To może Jobo 2520 i szpule do szitek? Sprawdzona marka, wygoda użytkowania. Cena? Uff… Wdech… wydech. Ok. Załatwione. Chwila w ciemni i masz wywołane negatywy. Teraz tylko… zakup stosownego skanera? Wybór nowych niewielki, bo jest tylko Epson V800. Używanych modeli parę jest, ale podaż prawie żadna. Za to ceny… przemilczmy.

Jakimś rozwiązaniem są stykówki i ich skanowanie na zwykłym płaszczaku.  Jednak, jak już wchodzimy do ciemni to może warto byłoby pomyśleć o odbijaniu większych formatów. Niestety to implikuje konieczność posiadania powiększalnika. I wygląda, że tu koło się zamyka, bo zakup LPL 7450, Omegi D DeVere 504, Besselera 45 czy Dursta Laboratora 1200 wychodzi podobnie jak nowego dedykowanego skanera. Możecie próbować też kupić Meoptę Magnitariusa (to 13×18 cm czyli ~5×7 cala), ale to szanse podobne jak na spotkanie z Yeti.

Nie załamujcie się jednak drodzy czytelnicy, bo jeżeli macie choć odrobinę zdolności manualnych, trochę czasu i chęci to nic nie szkodzi, żeby powiększalnik zbudować samodzielnie. Nie będziecie potrzebować nawet jakiś wyjątkowo wyszukanych narzędzi, zestaw typowego majsterkowicza w zupełności wystarczy.

Moglibyśmy oczywiście nasze urządzenie zbudować od podstaw, ja jednak proponuję oparcie się na istniejącym urządzeniu i dostosowanie go do naszych potrzeb. Ja za dawcę wziąłem Krokusa 66, ale w zasadzie każdy pozwalający na pracę z materiałem średnioformatowym powinien się nadawać. Potrzebować z niego będziemy tylko kolumny z podstawą, miecha i mechaniki, bo źródło światła i cała reszta zostanie wykonana na nowo, więc również zdekompletowane, a więc często sprzedawane za grosze, egzemplarze mogą być wzięte na celownik. Czas więc ruszać na łowy!

Ja tymczasem pozwolę sobie na małe dywagacje teoretyczne i kapkę matematyki.

Zacznijmy od zdefiniowania parametru opisującego powiększenie – M. Jest to proporcja dłuższego boku obrazu na odbitce Ps i negatywie Ns. Ponieważ zakładamy, że będziemy powiększać oznacza to, że ma ona wartość większą od 1.

M = Ps/Ns

Dla danego powiększenia i określonej efektywnej ogniskowej obiektywu EFL odległość płaszczyzny ogniska obiektywu i płaszczyzny odbitki O wyraża zależność:

O = (M+1) * EFL

Natomiast wartość odległości płaszczyzn negatywu i ogniska obiektywu N wyraża wzór:

N = O/M

Odległość płaszczyzny negatywu i odbitki C to prosta suma:

C = O + N

Płaszczyzna negatywu (niebieska), ogniska obiektywu (zielona) i odbitki (czerwona).

Dla powyższych wzorów przyjmując negatyw 4×5 cala z dłuższym bokiem ~125 mm i obiektyw standardowy w tym przypadku, czyli 135mm, wykres wartości O, N i C w zależności od powiększenia (wyrażonego też w postaci dłuższego boku odbitki) prezentuje się następująco:

Odległości dla negatywu 4×5 cala i obiektywu powiększalnikowego 135mm.

W jaki sposób przekładają się wyliczone wartości na faktyczne zmiany, które muszą mieć miejsce w posiadanym powiększalniku tak, aby nadawał się do pracy z docelowym, wielkoformatowym materiałem przeczytać będziecie mogli w następnej części.