Adaptacja

Chcecie się bawić w adaptowane szkła zapomnijcie o Nikonie. W ogóle zapomnijcie o lustrzankach. Po pierwsze komora lustra wymusza dużą odległość rejestrową. Dla bagnetu F to jest całe 46,5 milimetra, co oznacza, że poza obiektywami średnioformatowymi w zasadzie nic bez dodatkowej optyki lub mechanicznej modyfikacji, przykładowo korzystając z zestawów Leitaxa, wykorzystać się nie da nie tracąc możliwości ostrzenia w pełnym zakresie aż po nieskończoność. Posiadacze Canonów czy Sony mają trochę lepiej, bo odległość płaszczyzny bagnetu do matrycy jest o o całe dwa i pół milimetra w pierwszym i dwa milimetry drugim przypadku mniejsza. Oczywiście coś za coś, bo czasem owocuje to problemem z lustrem, które może wchodzić w kolizję z niektórymi szkłami, w tym z częścią bardzo zacnych Zeissów z bagnetem C/Y. Kolejnym problemem mogą być średnice otworu bagnetu jak i jego konstrukcja. Nie można tutaj pożenić każdego z każdym.
I tutaj na scenę wkraczają bezlustrowe rozwiązania. Pojawiły się kilka lat temu i z roku na rok radzą sobie coraz lepiej. Nieduże, ale o dużych możliwościach. Odległość rejestrowa w większości przypadków poniżej dwóch centymetrów. Duża matryca. Wirtualnie nieograniczone możliwości adaptacji obcej optyki. Do tego najczęściej jest to proste, albo bardzo proste. Jeżeli korzystamy z obiektywów manualnych, czyli prawdopodobnie jak ma to miejsce, w przeważającej części sytuacji, wystarczy mechaniczne połączenie. Ot, metalowa tulejka ze stosownymi złączami bagnetowymi.
Co więcej, w moim konkretnym przypadku, ostrzenie na matówce cyfrowej lustrzanki jest nie lada wyzwaniem, a Live-View i tryb zombie to nie moja bajka. W przypadku bezlusterkowca, nawet z wyłączonym peakingiem, sprawa jest dla mnie prosta (zawsze można sobie pomóc lupką), prawie tak prosta jak w Contaxie RTS (to taki mój punkt odniesienia).
Adaptacja może być bardziej skomplikowana dla obiektywów z systemów z autofokusem. Problemem jest kontrola przysłony z poziomu korpusu, co owocuje brakiem dedykowanego pierścienia do sterowania nią na obiektywie. Relatywnie proste rozwiązanie dostępne jest dla optyki z bagnetami Nikona (G), Minolta/Sony (A) czy Pentaxa (K) ponieważ tu projektanci chcąc zachować jako taką zgodność wstecz (korpusów, nie obiektywów ;-)) wprowadzili mechaniczny popychacz. W korpusie steruje nim siłownik, a w adapterze dedykowany pierścień. Niestety taka, a nie inna, budowa adaptera oznacza, że wartości ustawionej przysłony musimy się domyślać.
Całkiem beznadziejnie jest dla obiektywów Canona z bagnetem EF, bo przymknięcie realizowane jest na drodze elektronicznej. Dostępne rozwiązania są w większości albo kuriozalne albo drogie albo i kuriozalne i drogie. Moja rada: nie używać szkieł EF (a jak ktoś bardzo chce to kupić Canona).
Warto tutaj jeszcze wspomnieć o obiektywach systemu Contax G, która są małe, lekkie i o nieposzlakowanej opinii (no dobra, w świecie cyfrowym w tym konkretnym wypadku dłuższe ogniskowe wypadają lepiej), czyli można przyjąć standard dla Zeissa. Niestety jest to rozwiązanie z autofokusem, ale tym razem problemem nie jest przysłona, a sposób sterowania ostrzeniem za pomocą „śrubokręta”, czyli mechanicznego sprzęgła. Komplikuje to zarówno konstrukcję adaptera jak i obniża komfort pracy.
Co można przypiąć? Lista jest bardzo długa. Poza rozwiązaniami oczywistymi typu Pentax, Minolta czy Nikon warto zerknąć w stronę systemów już nie rozwijanych, bo tanio, a przynajmniej taniej i równie dobrze, a czasem i lepiej, a już na pewno inaczej. Nie zaszkodzi też zainteresować się optyką dedykowaną dla aparatów dalmierzowych ze względu tak na rozmiary obiektywów jak i fakt, że adaptery do nich są dość krótkie tworząc razem zgrabną parę. I to od nich zacznę ten pobieżny przegląd.
Leica M/LTM/M39. Optyka na bagnet M jest relatywnie droga (Voigtlander), średniodroga (Zeiss) i bardzo droga (Leica), ale w większości cena idzie tu w parze z jakością obrazowania. Obiektywy dostępne z bagnetem LTM i M39 to pokaźna menażeria poczynając od tanich „rusków” od Zorek i Fiedów, poprzez stare Leici, japońskie konstrukcje z lat sześćdziesiątych po różne bardziej współczesne wynalazki (między innymi Voigtlandera, które pojawiły się wraz z premierą pierwszej Bessy-RF).
Contax RF/Nikon S. Jak wyżej z zastrzeżeniem, że, przynajmniej u nas, trudniej dostępne.
Contax G. Wspomniany już dzisiaj. Tylko sześć obiektywów za to wszystkie Zeissa. Kto lubi taki rysunek będzie zadowolony. Szczególnie warto zainteresować się dziewięćdziesiątką.
Contax C/Y. Warto ze względu na Zeissa. Na bagnet dostępna też optyka Yashici jak i firm trzecich, ale tu raczej trudno szukać wyjątkowości, ot średnia klasa, cena też.
Rollei QBM. Zeiss, albo prawie Zeiss, a czasem Voigtlander. W większości produkcja w Singapurze. Zamiast powłok T* mamy tu HFT, które też nie są złe. Chyba najtańsza opcja nabycia obiektywu z napisem Planar ;-).
Konica AR. Niewielkie szkła słynące z dobrego obrazka. Krótka odległość rejestrowa powoduje, że komplet obiektyw i adapter jest relatywnie krótki i dobrze wygląda na małych korpusach bezlusterkowych.
Canon FL/FD. Rozwiązanie porzucone w 1990 roku przez Canona w ramach wejścia w rozwiązania z autofokusem. 26 lat historii i prawdziwe perełki chwilami dostępne za niewielkie pieniądze (takie 50/1,4 na ten przykład).
Minolta SR/Olympus OM. Podobna historia jak w przypadku Canona. W zasadzie mógłbym zrobić kopiuj-wklej w tym miejscu.
M42. Temat rzeka. Słowa klucze: Takumar, Pentacon, Flektogon i Sonnar (i cały Zeiss Jena), Tioplan, Primotar, Oreston (Meyer), Fujinon, Helios, Jupiter i tak dalej. Tanio i dobrze, a czasem mniej dobrze, ale ciekawie, a nawet i aktywnie w tym towarzystwie bywa – radioaktywnie.
Do kompletu cała długa lista nie przedstawiona tutaj z imienia i nazwiska…
Nikkor AIS 50/1,8 mk IV
Nikkor AIS 50/1,8 mk IV
Helios 44m-5 58/2,0