Ruski, ale z pochodzenia Niemiec

Nigdy nie darzyłem specjalnym sentymentem optyki radzieckiej. Nie należę do obozu wyznawców jego klutowości Heliosa i jego cudowności Jupitera. Mimo, że moją przygodę z fotografią zaczynałem od Zorki 4, aby z czasem przejść na Zenita 11 to daleki jestem od budowania tej legendy. Bawi mnie przypisywanie wręcz cudownych właściwości sprzętowi spod znaku „Cделано в CCCP”. Mam świadomość, że opowieść o tym jak świetne były „tamte” aparaty i jak doskonałe szkła robiono ma często to samo źródła co legenda PRLu i jest tworzona przez osoby, które nigdy nie miały okazji zobaczyć, i dotknąć, co w tym samym czasie oferował Nikon, Canon, Olympus czy Pentax (inna kwestia, że jeden Nikon serii F kosztował wtedy tyle co kontener Zenitów).

Nie odczuwałem takiej potrzeby i nie poszukiwałem tych szkieł. Tym bardziej, że Nikony ze względu na większą niż w innych systemach odległość między bagnetem a płaszczyzną obrazu słabo nadają się na biorców optyki. Tak się jednak złożyło, że prawie w jednym momencie stałem się posiadaczem, aż dwóch Heliosów 44m (po jednym z serii 4 i 5). Z czystej ciekawości nabyłem stosowny adapter i popełniłem parę zdjęć. Trudno nazwać moje działania testem, bo ze względu na lenistwo nie przystosowałem obiektywu kompleksowo więc, ani nie byłem w stanie ostrzyć na nieskończoność, ani korzystać z przysłony innej niż maksymalna. Być może gdybym miał zamiar używać tego obiektywu intensywniej podjąłbym odpowiednie działania, ale raczej nie zanosi się.
Heliosy 44m są klonem Zeissa Biotara o dokładnie tym samym świetle i ogniskowej, co oczywiście jest wynikiem zdobyciem nie tylko know-how, ale i całych fabryk, przez Związek Radziecki gdy w 1945 roku ustalał się podział Świata na powojenne strefy wpływów. Optycznie to doskonale znana i wielokrotnie używana formuła podwójnego gaussa. Jednak ta konkretna implementacja ma jakiś błąd co powoduje, że w pewnych, sprzyjających sytuacjach bokeh jest nerwowy i kolisty. To co dla inżynierów niewątpliwie było wadą, dla wielu fotografujących (szczególnie współcześnie) jest zaletą, a poczynione tym szkłem zdjęcia posiadają dodatkowy „wow factor”. Heliosy słyną jeszcze z tego, że jakość obrazu i ostrość mocno skorelowana była z tym w jaki dzień tygodnia i po czyich imieninach były składane dlatego można równie łatwo trafić na naprawdę ostre sztuki, jak i na całkowicie mydlane. Użyty przeze mnie egzemplarz wygląda na relatywnie ostry w centrum (w tym względzie nie odstaje od Nikkora 50/1,8), co się dzieje na brzegu czy w rogach jest zagadką, bo ze względu na wspomniane ograniczenia testowanie tego aspektu obrazowania mnie całkowicie nie interesowało.

Przy okazji po raz kolejny stwierdziłem, że Nikon we współczesnych aparatach robi wszystko, żeby użytkownika zniechęcić do używania szkieł manulanych. Matówka tak w D7000, jak i w D200, nie pozwala na komfortowe ustawianie ostrości dla czegokolwiek jaśniejszego niż 2,8, ale to już inna historia.