(Nie) doroczne podsumowanie

„Są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, okropne kłamstwa i statystyki.”

 — Benjamin Disraeli

Przełom kolejnych lat to moment wszelkich podsumowań, rankingów i przeglądów. Jest to ta chwila, kiedy wszyscy starają się traktować nasze życie, a nawet szerzej, cały otaczający na świat (Świat!) w sposób zdyskretyzowany z częstotliwością próbkowania w okolicach 365 dni. Jest to oczywiście mocne nadużycie, ale postanowiłem, że w pierwszym, dopiero pierwszym, tegorocznym poście pójdę na łatwiznę i popłynę z prądem, pozwalając sobie na małe, fotograficzne pośrednio i bezpośrednio, podsumowanie.

W roku 2013 wykonałem pi razy drzwi siedem i pół tysiąca zdjęć. Czy to dużo? Dla jednych tak, dla innych nie. Niezależnie od tego czy fotografuję analogowo czy cyfrowo funkcjonuję podobnie. Nie należę do osób robiących serią, nad każdym ujęciem się zastanawiam, dokładnie i na spokojnie komponuję obraz. Można więc przyjąć, że z tej strony na zagadnienie patrząc można założyć, że jest to całkiem sporo. Jest jednak małe ale. Blisko dwa miesiące spędziłem zagranicą. Odwiedziłem sześć krajów na trzech kontynentach. Oznaczało to dwadzieścia przelotów samolotem, kilka tysięcy mil samochodem, a czasem również pociągiem. To cokolwiek zmienia perspektywę i może należy jednak przyjąć, że wyjątkowo mało fotografii popełniłem, bo średnio marne dwadzieścia dziennie. Najgorsze jest to, że na blogu nie widać tych wszystkich miejsc, które odwiedziłem, a to z tej prostej przyczyny – głupio się uparłem, że każde zdjęcie ma mieć stosowny komentarz. Może właśnie przyszedł czas, żeby pojawiały się same obrazy?

Co więcej? Zrobiłem tylko jedną sesję studyjną. To o mniej więcej połowa tego co w poprzednich latach. Kiepsko, biorąc pod uwagę fakt, że po głowie od dawna chodzi mi parę rzeczy, których bez studia nie popełnię. Ciężko jednak się, i innych, zebrać. Do tego dochodzi permanenty niedoczas. Fotografia w moim przypadku to tylko hobby i czasem, siłą rzeczy, przegrywa z prozą codzienności.

Analog. Trochę na drugim planie, ale za to ambitnie, bo tylko wielki i średni format. W tym pierwszym przypadku wciąż uczę się medium. Problemem niezmiennie jest ciemnia, a może precyzyjniej mówiąc, czas na jej dokończenie. Już tak niewiele potrzeba, aby w pełni móc z korzystać z miejsca oświetlonego czerwoną żarówką żółtymi ledami i wdychać opary metolu, fenidonu czy hydrochinonu i tiosiarczanu sodu. Może, w końcu, się uda w zaczynającym się 2014 roku.

P.S.
Teraz fragment dla tych co czytają mojego bloga ze względu na opowieści dziwnej treści o sprzęcie. Kupiłem dwa aparaty (w tym jeden dla syna) i dwa sprzedałem wychodząc jednocześnie z dwóch systemów (trzeci, aparat, nie system czeka na swoją kolejkę, tak jak dwa super szkła, bo, najzwyczajniej w Świecie nie mam ich do czego przypiąć).


Zdjęcie? Boston Common.