V is dead

Nigdy nie miałem Hasselblada. Nie byłem sobie w stanie uzasadnić ekonomicznie takiego zakupu, a nabycie aparatu ze względu na jego kultowość wydawała mi się zawsze bezsensowna. Mimo to szkoda mi jest, że spadkobiercy Viktora H. zaprzestają produkcji modeli linii V, ale business is business, rada nadzorcza powiedziała więc trzeba iść do przodu nie oglądać się na starocie, które może doskonałe, uznane, ale takie archaiczne w wyglądzie i wodotrysków nie mają. Na dokładkę nie sprzedają się tak jak drzewiej bywało. 7000$? Cena wysoka? Nieadekwatna do realiów? Brednie, przecież zawsze była wysoka. Obniżyć? Nigdy!
Może się jednak okazać, że takie myślenie zaprowadzi tam gdzie właśnie znajduje się Kodak. Tym bardziej, że to co obecnie oferuje nam firma zza morza bałtyckiego to z jednej strony aparaty, które nie tylko powstały w kooperacji z Fuji, ale i całą natywną optykę mają Fujinonową, a z drugiej Sony NEX w dziwacznej obudowie. To może być mało, szczególnie gdy zwrócimy uwagę na fakt, że cyfrowy mały obrazek goni wielkimi krokami za średnim formatem w domenie generowanego obrazu tak pod względem rozdzielczości jak i tonalności. Do tego jest cała rzesza osób, które lubią kwadrat, lub próbują go polubić (tak jak ja) i nie dadzą się przekonać, że format 645 równie dobry, a nawet lepszy, bo prostokątny. Wielu z nich lubi też optykę Zeissa za pewien określony rysunek, cokolwiek to znaczy, a nie przepadają za plastyką odpowiedników japońskich (to nie ja ;-)). Osoby te w tej sytuacji będą kupować sprzęt z drugiej ręki, będą też łatać staruszki, bo jest to relatywnie proste ze względu na ich konstrukcję, i „wypną się” na nowe propozycje ze strony firmy H.
P.S.
Zdjęcie powyższe wykonane zostało „japońskim Hasselbladem” czyli Bronicą SQ-B z zapiętym Zenzanonem 80/2,8 na Kodaku Tri-X 400@400. HC-110, dil. E. 8 minut, 20oC.
P.S. 2
Widoczne na zdjęciu tory ostatniej jesieni zostały zdemontowane, też były już nikomu niepotrzebne…