SP znaczy SPOT!

Odnoszę wrażenie, że częściej piszę o aparatach gdy jestem na etapie ich wyzbywania niż zaraz po wejściu w ich posiadanie. W sumie to może i racja, bo co można powiedzieć więcej o takiej świeżynce. Inaczej ma się sytuacja gdy współpraca trwa czas jakiś i mam szansę poznać sprzęt tak od tej dobrej, jak i złej strony. Nie inaczej było z Olympusem 35 SP, który na dzień dzisiejszy jest w drodze do nowego właściciela w … Brazylii.

Ten nie za wielki dalmierz cieszy się bardzo dobrą opinią. Zasłużenie. Jest to bardzo dobrze przemyślane urządzenie i mimo, że od czasu zakończenia siedmioletniego okresu jego produkcji upłynęło już 35 lat to nadal używanie go sprawia dużą przyjemność. Oczywiście należy mieć na uwadze pewne ograniczenia wynikające z faktu, że nie był to aparat, który miał walczyć o rynek ze sprzętem profesjonalnych dalmierzy. Dlatego nie znajdziecie w nim ani wymiennej optyki, ani kompensacji paralaksy czy wyjątkowej wytrzymałości. Okazuje się jednak, że oferował ówczesnym amatorom fotografii pewne rozwiązania, których na próżno było szukać u bardziej szlachetnych braci powstałych dzięki ideom głoszonym przez Oscara Barnacka. Tak, tak, można tu od razu wspomnieć choćby o punktowym pomiarze światła, czy trybie automatyki ekspozycji dla światła tak zastanego jak i błyskowego realizowanymi mechanicznie (sic).
Całość uzupełniał piękny, naprawdę ostry, siedmioelementowy, obiektyw o świetle 1,7 i ogniskowej 42 milimetrów. Swoją drogą nasuwa mi się taka myśl, że mizerna, ciemna i plastikowa jest optyka dzisiejszych małpek w porównaniu z ich odpowiednikami sprzed czterech dziesięcioleci, ale to zapewne wynik tego, że obecnie sprzęt najczęściej projektują marketingowcy (dajmy stukrotny zoom!) niż inżynierowie.
Nie ma oczywiście róży bez kolców. Olemu zarzucić można delikatne wykonanie. Nie poleciłbym go na wycieczkę do dżungli, w Himalaje czy za koło podbiegunowe (tam zdecydowanie lepiej sprawdzi się Leica M6 lub Nikon F3). Dalmierz też jest taki sobie. Nie za jasny, z łatką mało kontrastową, często łapiący bliki. Do tego dość oryginalnie, bo wyskalowany w EV, światłomierz i nieprodukowana już bateria do zasilenia całości.