Fuji ka? Fujica!

 

Nie od dzisiaj wiadomo, że mam dużą słabość do dalmierzy, mieszkowców i średnioformatowców. Jasne było, że prędzej czy później wśród moich aparatów będzie musiał zagościć przedstawiciel gatunku łączącego wszystkie trzy cechy.
Jeszcze pięćdziesiąt lat temu oferowano pokaźną gamę aparatów tego typu wśród, których znaleźć można było Super Ikonty i jej radzieckie klony zwane Moskwą, Certo Six, Voigtlandera II, Mamiyę Six i wiele, wiele innych. Potem rynek zaczął się kurczyć, tak, że w latach osiemdziesiątych pozostały na nim tylko produkowany już wtedy w Japonii Plaubel Makina 67 w dwóch różniących się optyką Nikona modelach i będąca dzisiejszą bohaterką Fujica GS645. Och, zapomniałbym, jeszcze była kwazi-mieszkowa Mamiya 6. Mijały kolejne lata i wyglądało, że koniec wieku, to również koniec średnioformatowych mieszkowców. Okazało, się jednak, że Fuji dokonało dwa lata temu ich wskrzeszenia wprowadzając na rynek model 667 (gdzieniegdzie dostępny też jako Voigtlander III), ale jego cena jest, niestety, więcej niż zaporowa.

 

D2H_7321

 

Fujca GS645 w prezentowanej tu wersji produkowana była bardzo krótko, bo tylko dwa lata poczynając od 1983. Potem zastąpił ją model S ze stałym obiektywem o ogniskowej 60mm. Sytuacja dziwna o tyle, że jest to, może nie doskonała, ale całkiem udana konstrukcja. Może zaważyły kwestie ekonomiczne, jego produkcja, ze względu na dość duży stopień skomplikowania konstrukcji nie mogła być tania. Sam aparat jest dość lekki, nie za duży po złożeniu. Całość całkiem solidnie wykonana z metalu obłożonego gumą i solidnego plastiku. Mechanizm otwierania sztywny i precyzyjny z blokadą uniemożliwiającą złożenie, jeżeli obiektyw nie jest ustawiony na nieskończoność i film nie został naciągnięty po wykonaniu zdjęcia. Co ciekawe, to zabezpieczenie bywa ganione, przez tych, którzy usiłowali je obejść na przysłowiowego „chama” próbując zamknąć aparat. Do niewątpliwych wad, które mogły się przyczynić do jego szybkiego opuszczenia rynku, należy kiepski materiał miecha. Dlatego najlepszym rozwiązaniem jak już uda Wam się upolować tą Fujicę, co nie jest łatwe, bo cieszą się popularnością i, przynajmniej te w dobrym stanie, dość szybko znikają z serwisów aukcyjnych, będzie wymiana na całkiem nowy. Można od ręki takowy miech nabyć w Custom Bellows, a sama wymiana jest w zasadzie banalna.
Używam tego aparatu od kilku miesięcy i w zasadzie stał się podstawą moich działań fotograficznych. Niewątpliwie wynika to w jakimś stopniu z komfortu pracy z nim, precyzyjnego dalmierza z automatyczną korektą paralaksy, wbudowanego światłomierza i ogólnej wygody użytkowania, ale przede wszystkim za sprawą nieprawdopodobnie dobrej optyki. Obiektyw Fujinon 75 o świetle 3,4 nawet w pełni otworzony charakteryzuje się tym, że jest ostry jak brzytwa, winieta w nim jest praktycznie niezauważalna, kontrast idealny, a bokeh ma piękny. Ta optyka zostawia daleko w tyle większość szkieł, z którymi miałem do czynienia.
Oczywiście nie ma aparatów idealnych. I tak w tym wypadku warto wspomnieć o światłomiarce, która lubi dać się przerobić przy pracy pod światło. Jednak, jeżeli ktoś się bawił dalmierzami, wie, że to dość powszechna przypadłość. Ze dwa razy zdarzyło mi się też, że po otworzeniu spust był nadal zablokowany, ale na to pomogła niewielka regulacja. Trzeba też wspomnieć o dziwnej, bo pionowej, orientacji kadru. Jednak w moim przypadku, po początkowym okresie dyskomfortu, wyszła ona na dobre, bo zacząłem robić więcej zdjęć w układzie portretowym.
Podsumowując. Dla mnie był to strzał w dziesiątkę, ale nikogo nie planuję namawiać na aparat tego typu, ze względu na to, że jest z nim jednak związana dość specyficzna filozofia pracy, którą, albo się lubi, albo nienawidzi.

 

D2H_7323

 

Jeszcze na deser małe porównanie. Na pierwszym i ostatnim zdjęciu macie szansę porównać Fujicę z Mamiyą 645 Super. Oba aparaty mają ten sam format klatki i to w zasadzie koniec podobieństw, bo niewielki rozmiar i wygoda została tu przeciwstawiony modularnemu systemowi o dużej elastyczności doboru elementów.