Cztery na jedną

20100203222713_scan-100201-0001

 

Obiecałem i oto jest. Krótka recenzja jednego ze szczytowych osiągnięć Lomografii… a może nie, bo nie jest to produkt Lomo, tylko równie zaawansowana technologia zmontowana gdzieś w Chinach. Ej, no nie mam nic do aparatów z Kraju Środka, przecież to tam jest robione 90% światowej produkcji marzenia każdej szanującej się damy i obytego z towarzystwem dżentelmena – cyfrowej lustrzanki z kitem. O i Shen-Hao tam robią, którym jakby mi ktoś dawał to bym nie pogardził, choć mając wybór wolałbym Tachiharę.
Ad meritum jednak. Cztery obiektywy w konfiguracji monokl ze stałą przysłoną (pi razy drzwi f32) i migawką sektorową napędzaną sprężynką. Cztery kolejno naświetlane klatki przez czas na oko 1/30 sekundy z odstępem pomiędzy ekspozycjami niewiele większym. Wykonanie jak zabawek dołączanych do gazet za 3,50 dla najmłodszych, sprzedawane za marne 10 Euro przy modelu noname, za napis Lomo trzeba cenę wyjściową podnieść o 400%.
Rezultaty. Jeżeli chcecie ukazać ruch robiąc tym aparatem to zapomnijcie o tym pomyśle. Odstęp czasu pomiędzy klatkami jest za krótki dla obiektów poruszających się wolniej niż 60 kilometrów na godzinę żeby bez lupy dało się zauważyć zmianę. Co w przypadku obiektów o prędkościach bliskich pierwszej kosmicznej? Tu czas otwarcia migawki jest za długi żeby była widoczna choć namiastka ostrości. Do tego rysuje kliszę, separacja między klatkami jest złudzeniem, a fotografia we wnętrzach możliwa jest jeżeli macie 1500 wat oświetlenia na pokój 15 metrów kwadratowych.